witam, mam 26lat i jestem w zwiazku juz 5 lat. moj parner przejawia wobec mnie i innych agresje. coraz czesciej zastanawiam sie, czy sie rozstac - czy dalej" byc" ,bo to ja jestem winna klotnia, za bardzo sie czepiam i go chce zmienic... juz na poczatku zwiazku powinnam byla otworzyc oczy, czesto pil i narkotyzowal sie, problemy z policja. pobicia, ..po alkocholu mu odbijalo, wystarczylo jedno spojrzenie kogos i juz byl pierwszy do bitki. do mnie nie awanturowal sie za bardzo, ale tez czasem krzyczal i czasem wyzwal. najczesciej tez rzuca roznymi rzeczami, rozbija pescia szyby w drzwiach lub wali nia w sciany..ale to bylo po alkocholu. na trzezwo jest do rany przyloz. kochajacy i czuly, pomocny. mieszkamy ze soba od 4 lat, raz byla taka awantura po wyjsciu do clubu ,ze interweniowala policja, bo krzesla lecialy z balkonu, jego wrzaski, grozby, przeklenstwa i ten wyraz oczu i piana z ust.. okropne.. raz tez bylo tak ze strasznie sie awanturowal, popychal mnie, rozwalil pol domu, jak zasnal to tak sie wstydzilam i balam ze ucieklam do przyjaciolki.. ale przepraszal obiecywal poprawe"ze nie wie czemu to zrobil" "ze to po alkocholu i juz nie napije sie". kilka dni wytrzymuj w postanowieniu , potem wszystko wracalo...na poczatku tak zaslepiona miloscia nie sprzeciwialam sie mu w niczym, tak mnie omotal , ze picie dzien dzien piwa czy palenie jointa bylo "normalnym zachowaniem kazdego normalnego faceta" , z czasem przytloczona juz tym wszystkim tez na agresje - reagowalam agresja. zaczelo mi przezkadzac picie, palenie, koledzy.. nikt nie chce zyc z takim parnerem..! do tego doszly jego zmiany nastrojow, raz jest cieplly i mily, chce mnie ulaskac, ale gdy widzi ze nic mu to nie da, ze stoje zaparta za swoim, reaguje w jednej chwili agresja. problem jest w tym ze nie umiem sie rozstac. caly czas wydaje mi sie ze on jednak sie zmieni..ZE JEST DLA NIEGO I DA NAS NADZIEJA.