Witam, jestem uczennicą klasy 3 gimnazjum. Chciałabym się dowiedzieć co mi dolega. Otóż, problem jest taki, że powoli zaczynam odcinać się od mojej klasy. Nie rozmawiam praktycznie z nikim, siedze sama, bo moja koleżanka przesiadła się odemnie z racji tego, że się pokłóciłyśmy i wątpie, że kiedykolwiek się pogodzimy. Podobny problem miałam także w 1 klasie. To był koszmar i jeszcze bardziej dobiła mnie śmierć mojego psa (jestem jedynaczką, był dla mnie jak brat). Później po kolei wszystko zaczęło się psuć. Mama musiała wyjechać za granice żeby szukać pracy. Nigdy nie miałam z nią dobrego kontaktu ale sam fakt, że nie mieszkam z mamą też mnie przestraszył. Zostałam sama z dziadkiem i babcią. Byłam tak odizolowana od wszystkich, że wkońcu zaczełam się obwiniać za to, że nikt nie chce ze mną rozmawiać. Wpadłam w bulimię. Miałam bardzo niską samoocenę i zawsze porównywałam się do tej koleżanki, z którą się pokłóciłam. Przytłaczała mnie i to bardzo. Ale nie potrafiłam się od niej odciąć. Pod koniec 1 klasy wszystko jakoś się ustatkowało ale nastepnym ciosem dla mnie była śmierć mojego dziadka. Był dla mnie jak ojciec, którego nigdy nie miałam. Zmarł na raka płuc w przeciągu 10 dni. Z jednej strony bardzo go kochałam a z drugiej nienawidziłam, ponieważ jeszcze przed moimi narodzinami popadł w alkoholizm i znęcał się nad moją mamą i babcią. W drugiej klasie miałam już dość wszystkiego i przestałąm się uczyć. Moja koleżanką miała na mnie bardzo zły wpływ. Wszystko robiłyśmy razem, uciekałyśmy z lekcji, ściągałyśmy na kartkówkach, miałyśmy nawet podobne oceny. Często mnie poniżała i upokarzała ale nie zwracałam na to uwagi ponieważ dzięki niej wkońcu zaistaniałam w tej klasie. Ktoś zwrócił na mnie uwagę. Czułam się normalna ale wiedziałam, że robie źle tak wszystko "olewając". Tak zleciała 2 klasa. W te wakacje pokłóciłam się z nią, zrobiła mi bardzo przykrą i nie miłą a nawet chamską rzecz. Nie mogłam się już tak dalej dać poniżać i nie wytrzymałam. Wygarnęłam jej wszystko. W sumie to każdy mi mówił, że to bardzo zła osoba. Jest zagożałą katoliczką ale bardzo złym człowiekiem... Wkońcu w te wakacje poczułam, że bez niej też mogę dać radę. Że ludzie lubią mnie nawet kiedy jej nie ma. Znalazłam sobie chłopaka, odnowiłam stare kontakty. Tylko teraz znowu czuje się bezsilną ale nie tak jak w 1 klasie. Aczkolwiek to bardzo dołuje zwłaszcza, że mam bulimie, która jest już ze mną od 2 lat. Lekcje są dla mnie utrapieniem. Jedynym pocieszeniem jest to, że ta klasa praktycznie wogóle nie jest zgrana i są jeszcze takie 3 osoby, które nie rozmawiają zbyt dużo z osobami z klasy lecz na przerwach spotykają sie z innymi znajomymi. Tak jak ja. Relacje naszej klasy są bardzo złe. Teraz moje pytanie brzmi: czy to ja jestem antyspołeczna i nie umiem rozmawiać z ludźmi czy to wina tego, że mam taką klasę z która trudno jest się dogadać? Dodam też, że nie mam praktycznie wogóle problemów z kontaktami międzyludzkimi, mam tylko trudność z utrzymaniem kontaktu wzrokowego. Dlatego jak mówię to zawsze dużo się ruszam żeby głupio to nie wyglądało jak z kimś rozmawiam i mam spuszczoną głowę.