Od dłuższego czasu (ponad rok?) miałem problem z prawą ręką, a mianowicie pewnym ograniczeniem przy podniesieniu jej do góry pod dużym kątem przy określonym skręcie ramienia. Wyszedłem z założenia, że może to od dziwnego ułożenia w trakcie snu i samo przejdzie. Tak czy inaczej niewiele mi to przeszkadzało, więc ten fakt zignorowałem i z czasem po prostu przestałem zwracać na to uwagę (a może po prostu minęło?).
W każdym razie dziś po obudzeniu się nie byłem w stanie podnieść ręki powyżej 45 stopni. Przy jakiś 40 stopniach zaczyna boleć w stawie, a 45 to już praktycznie granica. Z początku wydało mi się że może coś jest nie tak ze stawem i ogranicza mi ruchy ręki. Niemniej jednak, przy pochyleniu się tak, że ręka zwisa swobodnie pod kątem 90 stopni wzdłuż linii kręgosłupa i lekkim machaniu nie czuję ograniczeń. Mogę też bez problemu podnieść prawą rękę przy pomocy lewej i tylko delikatnie czuję ból w stawie. Zakres ruchów zmienia się lekko w zależności jak skręcone wokół własnej osi jest ramię. Mogę też poruszać ręką uniesioną do góry (coś powyżej 120 stopni).
Nie powiedziałbym, że jest to uczucie braku siły w kończynie - coś mnie po prostu boli w okolicach stawu barkowego (może jakieś naprężenia?). Ból najbardziej nasilony jest w okolicach 45 stopni - gdy spuszczam rękę od góry, to praktycznie tylko tam to czuję. Zauważyłem też, że najwyżej dam radę podnieść rękę - bo do kąta prostego - gdy unoszę ją wzdłuż linii klatki piersiowej (tak jakbym chciał zrobić samolot).
Rozruszanie jej - poprzez chociażby robienie pajacyków - pomaga odzyskać niepełną sprawność na okres jakiś kilkudziesięciu sekund.
19 lat, druga ręka całkowicie sprawna.
Edit: nie narażam prawej ręki na większe obciążenia niż lewej.