Witam. Historia jest dość długa ale postaram się ją opisać jak najlepiej.
Dokładnie miesiąc temu mój dziadek trafił do szpitala z niewydolnością oddechową, której powodem było niewyleczone przeziębienie (dodam, że dziadek chorował kilkadziesiąt lat na astmę). Na początku przyjęto go na oddział wewnętrzny gdzie poinformowano nas, że zdiagnozowano zapalenie oskrzeli. Dziadek miał wysoką gorączkę, nie mógł ustać na nogach. Podano mu leki, gorączka spadła i dziadek poczuł się lepiej. Drugiego dnia z rana idąc w odwiedziny poinformowano nas, że dziadka przeniesiono na OIOM, ponieważ w nocy strasznie się dusił stracił przytomność i musiał być intubowany. Co więcej, okazało się, że zapalenie oskrzeli przerodziło się w zapalenie płuc. Na OIOM-ie dziadek spędził 3,5 tygodni. W ciągu tego okresu był intubowany kilka razy. Zapalenie płuc mijało i wracało (wyszło na to, że leczenie było za krótkie dlatego choroba wracała). Przez utratę przytomności doszło do niewielkiego niedotlenienia (dziadek miał również Parkinsona, odbyła się konsultacja neurologiczna i w tym przypadku wszystko było ok) czego następstwem było majaczenie i omamy, które po jakimś czasie były coraz mniej zauważalne. Na OIOM-ie dziadek cały czas dostawał kroplówki, jednak pielęgniarka zapytana o to, czy podają dziadkowi wziewy, które ma przepisane odpowiedziała, że "Jak będzie trzeba to podamy" (no ale jak to?! skoro miał przepisane). Zgłosiliśmy to do ordynatora, który był wielce zdziwiony. Tak samo, gdy po raz kolejny stwierdzono zapalenie płuc, pośrednio przyznał się, że mogło dojść do zaniedbania na oddziale. Dziadek trochę osłabł, stracił na wadze, przestał chodzić ale nadal była szansa na wyleczenie. Po ostatniej intubacji stan zdrowia dziadka się poprawił, z oddechem było lepiej, zapalenie płuc zniknęło, żadnych bakterii w badaniach nie wykryto itp. itd. Ordynator mówił nawet, że w ciągu kilku dni powinni dziadzia wypisać do domu. Zdecydowali jednak, że na wszelki wypadek przekażą go jeszcze na kilka dni na Oddział Pulmonologiczny. Niestety na tym oddziale nie zrobiono żadnych badań, nie podano nawet żadnej kroplówki z mikroelementami (które cały czas były podawane na OIOM-ie!), nie mierzono także ciśnienia, po prostu nic lekarze nie robili. Dziadka potraktowali tak, jakby był przyjęty całkowicie zdrowy. Z karty informacyjnej wynika, że lekarze sugerowali się badaniami z dnia przyjęcia dziadka do szpitala. Jednak po jedynie 2 dnia na Oddziale Pulmonologicznym dziadek zmarł. Powiedziano nam, że nastąpiło zatrzymanie krążenia, a na pytanie dlaczego nie podjęto próby reanimacji lekarz odpowiedział, że "byłoby to nieetyczne". Z tego co mi wiadomo, niepodjęcie reanimacji następuje tylko w przypadkach choroby terminalnej (nowotworowej), której dziadek nie miał! Jakby jeszcze tego było mało, wprowadzono nas w błąd, ponieważ lekarz nie wiedział nawet gdzie znajduje się ciało! Poinformowano nas, że jest w prosektorium, które jest w ogóle poza budynkiem szpitala. Biegaliśmy jak wariaci, w prosektorium powiedziano nam, że ciała tu nie ma bo jest jeszcze na oddziale. Śmiem twierdzić, że lekarze dopuścili się niedbalstwa. Na karcie informacyjnej jest napisane, że dziadek został przekazany z OIOM-u na Oddział Pulmonologiczny w celu dalszego leczenia, gdzie dziadek nawet nie otrzymał żadnego leczenia! Na koniec nie dostaliśmy nawet karty leczenia szpitalnego z O. Pulmonologicznego. Musiałam się o niego upomnieć 2 dni po śmierci dziadka, a lekarz nie widziała nawet w tym nic dziwnego, że karty nam nie wydano. Karta zgonu również jest wypełniona lakonicznie, nie ma nawet informacji o lekarzu stwierdzającym zgon. Wystąpiliśmy teraz o udostępnienie dokumentacji medycznej z całości leczenia szpitalnego. Czy jeżeli wszystko to co jest wyżej napisane się sprawdzi to mam prawo do roszczeń? Czy mogę traktować to jako śmierć pacjenta z winy lekarza?