Witam szanowne państwo, jestem studentem pierwszego roku. Nie wiem jak opisać swój problem, który defacto może jest wymyślony i sobie wmawiam z lenistwa, ale zacznę od początku... Będzie to dosyć długi wpis... Mam nadzieję, że ktoś go przeczyta.
Zaczynając studia w październiku byłem przerażony, czułem ogromny strach przed nieznanym, przede wszystkim przed nauką, przed tym że sobie nie poradzę, że nie będę w stanie zrozumieć wszystkiego, że z moim poziomem wiedzy i sposobem nauki (który opiszę później) odpadnę... Bałem się, że braki wyniesione z liceum: "średni poziom" matematyka, podstawę zdałem raptem na 68%, a maturę rozszerzoną do której się nie przygotowywałem (bo odkładałem, kompletnie ją olałem) na 10%. Teraz widzę, że miało to pewien wpływ na moje teraźniejsze życie jednak pomimo tego na pierwszym semestrze sobie poradziłem lecz... nie obyło się bez tzw warunku i wielkich stresów przed kolokwiami i egzaminami. Z jednego przedmiotu mam warunek z powodu odkładania nauki tak jak odkładałem maturę rozszerzoną. Ech miałem też kłopoty z innymi m.in. matematyką która nie jest moją mocną stroną, bo trzeba MYŚLEĆ. Matematykę o zgrozo udało się nadrobić ze względu na przyjemnego i ugodowego prowadzącego oraz popularnemu kursowi video dla studentów (nie będę reklamował, studenci wiedzą).
Do czego zmierzam... Zmierzam do tego, że jestem człowiekiem, który od długiego czasu nie ma chęci do niczego, nie ma żadnej pasji, nie wie po co tak naprawdę żyje, nauka sprawia mu trudność, przede wszystkim tzw MYŚLENIE i kombinowanie, szukanie rozwiązań. Nie mam w sobie ciekawości świata (tak jak inni interesują się np matematyką, programowaniem, sportem) mnie zupełnie wszystko wydaje się być obojętne. Boli mnie fakt, że nie mam tej słynnej "pasji" o której ostatnio ciągle się słyszy. Przeglądając fora internetowe, słysząc na około ludzie mają zainteresowania, robią różne rzeczy, są wytrwali w swoich postanowieniach a ja jestem tego przeciwieństwem. Przez całe moje życie każdą "pasję" którą sobie przypisywałem (nauka samoobrony, programowanie, grafika komputerowa) prędzej czy później porzucałem i albo wracałem do niej po pewnym czasie albo kompletnie zostawiłem i poszedłem w innym kierunku. Owe pasje były powierzchowne, nigdy nie wytrwałem na tyle długo aby stwierdzić, że "coś umiem", nauczyłem się nowej umiejętności, chcę ją rozwijać aby być w tym dobry. U mnie następował okres znudzenia, który mogę określić jako słomiany zapał. Robiłem x, przerywałem, wracałem po pół roku, przerywałem i tak w kółko. Jest to coś co mnie najbardziej boli, martwi, przez to czuję się, że stoję w miejscu, przez ten fakt właśnie odbija się to na szkole, na tym że mam trudności w nauce, przyswajaniu nowej wiedzy. Ktoś by powiedział, że studia są łatwe, że zaliczyć łatwo i nie trzeba się wcale uczyć... No właśnie nie. Dla mnie studia to wyzwanie, którego się boję, boję się walki, boję się a zarazem nie chce wysilić, poświęcić czas aby po ukończeniu móc popatrzeć w lustro i powiedzieć dałem radę, nauczyłem się nowych rzeczy, rozwinąłem się na tyle, że od teraz mogę rozwijać się dalej i nic nie jest dla mnie przeszkodą. Wyzwanie traktuję jako "problem" i odkładam jak w przypadku matury oraz przedmiotu ze studiów.
Często porównuję się do innych osób i jak widzę, że inni w moim wieku coś osiągnęli (mają pasje, albo zarabiają duże pieniądze, umieją np programować na wysokim poziomie, są wysportowani, bo zaczęli gdy byli dziećmi) to mnie dobija... Ja pośród nich jestem człowiekiem, który nic nie wie, niczym się nie wyróżnia, nie ma tematów do rozmów, nie ma chęci do rozmawiania z innymi ludźmi, nie ma chęci do poznawania innych, całe dzieciństwo przesiedziałem bezproduktywnie jedynie wkuwając w szkole dla bezwartościowych ocen. Na studiach mam 4 znajomych z którymi przebywam ale nie utrzymuję większego kontaktu, czasem nie mam nawet z nimi o czym rozmawiać pomimo tego że są jedynymi osobami z którymi się zakolegowałem. Jestem nieśmiały, czuję się jak pustelnik ale z jednej strony nie jest mi z tym źle, lubię przebywać sam, kilka lat temu miałem okresy, że przebywałem sam w domu po kilka godzin, bo rodzice pracowali, a nawet jak byli w domu to zawsze zamknięty siedziałem u siebie w pokoju przed komputerem grając w gry. Do dzisiaj tak jest, co prawda jeden z rodziców już nie pracuje i przebywa w domu to ja co przyjdę z uczelni to siedzę u siebie. Nie przeszkadza mi to, bo czasami wolę siedzieć sam, ale widzę, że to mnie wyniszcza sprawia, że się izoluję. Nie wiem jak to zmienić. Miałem okres, że "gardziłem" swoimi rodzicami za to, że nic nie osiągnęli w życiu (nie należymy do najbiedniejszych choć nie żyjemy na poziomie który byłby dla nas dobry) i moje niepowodzenia brak celów obwiniałem ich, bo jestem tacy jak oni czyli żyją sobie wegetują i gówno z tego życia jest. Mój ojciec musi chodzić do pracy której nienawidzi a nie zmieni jej bo po pierwsze ma już swój wiek, po drugie woli narzekać i nic nie robić, po trzecie nie potrafi nic załatwić i gdyby nie pomoc rodziny (jego siostry) to skończylibyśmy marnie. Boli mnie, że powielam jego schemat i staje się identyczny jak on. Nie chcę taki być, nie chcę tak skończyć. Chcę coś osiągnąć, chcę się cieszyć życiem, chcę być mądry, chcę mieć wiedzę i umiejętności aby dostać dobrą pracę, chcę abyśmy coś z życia mieli, abyśmy mogli pozwolić sobie na odrobinę przyjemności a nie życie od pierwszego do pierwszego i w kółko to samo. Problem w tym, że ja chcę tak samo jak chciałem "moje pasje" ech... nie ma we mnie takiej energii i zapału jaki mają inni, ludzie którzy czymś są zarażeni i coś robią. Wiele razy czytałem, oglądałem filmiki motywacyjne, ale jak to się mówi "jednym uchem wchodzi a drugim wychodzi"... Obojętność ech.
Wiem, że sporo mieszam w moim wpisie, ale tak naprawdę to odczuwam problemy na kilku płaszczyznach. Przede wszystkim jest to brak chęci, zapału do działania, do tego aby wyjść z inicjatywą i zacząć solidnie pracować nad sobą. Naczytałem się, że ludzie mogą się zmienić wtedy kiedy chcą... pod warunkiem, że tego PRAGNĄ!!! A ja niby chcę a tak na prawdę to nic nie robię, a jak zacznę to szybko się zniechęcam i mam wiele wymówek. Lenistwo ze mnie bije, niemoc i brak zainteresowań. Jedyne co potrafię robić to siedzieć w internecie i przeglądać na krzyż 3 portale... Tak nawet w internecie nie chce mi się czytać wiadomości za to poświęcam czas na oglądanie głupich obrazków, oglądanie głupich filmików na youtube, albo czytanie komentarzy innych. Łapię się na tym, że takie bezcelowe czytanie komentarzy mnie nie nudzi a jak mam przeczytać artykuł to nie chce się... Dziwne???
Wspomniałem wcześniej o nauce... Od małego zachęcany a raczej zmuszany do dobrej nauki, nie pamiętam jak było ale rodzice mi mówili że kiedyś jak zaczynałem się uczyć pisać, czytać (te podstawowe rzeczy) to też miałem straszne problemy, ale w końcu się nauczyłem. Widzę w tym analogię ze studiami ale uważam że teraz jest o wiele gorzej, bo jestem zmuszony aby OD SIEBIE coś dać. To ja muszę chcieć i przez to jest problem. Moje uczenie się zawsze polegała na wkuwaniu, wszystko czego się uczyłem to było wkuwanie definicji i pomimo faktu że nie miałem złych ocen, byłem jednym z lepszych uczniów (nie jakiś olimpijczyk ale miałem 5, 4 czasami 3 wpadła ale głównie miałem ładne oceny na tle klasy i może szkoły) to nie widzę czy mi to pomogło, nie mam z tego żadnej wiedzy, którą mógłbym się poszczycić i na studiach jestem tym szarym przeciętniakiem, zdecydowanie słabszy. Mam problem z myśleniem i "kombinowaniem". Nie chce mi się myśleć i zastanawiać, jak czegoś od razu nie wiem to wolę się poddać niż drążyć i szukać rozwiązania. Jak coś jest dla mnie niezrozumiałe, mam trudności w zrozumieniu to poddaje się. Przez te wszystkie lata szkoły zawsze "udawało" mi się uzyskać to co chciałem (np dobrą ocenę) i defacto nie miałem wielkich porażek. Nie miałem potrzeby "walki" o swoje, bo zawsze udawało się. Wiem że tak nie może być. Wiem, że trzeba stawiać sobie cele i je realizować pomimo trudności i nigdy się nie poddawać ale ja... ja nie umiem i to mnie boli.
Mam już dość takiej wegetacji i chcę raz na zawsze to zmienić. Próbowałem rok temu i 2 lata temu i nic się nie zmieniło i tak wiecznie i wiecznie i wiecznie...