Witam, bardzo proszę o pomoc, nie mam w swoim otoczeniu zbyt wielu osób, które mogłabym prosić o radę, a potrzebuję subiektywnej oceny sytuacji.
Jestem w związku czwarty rok, mój partner jest niewiele po trzydziestce, ja niewiele przed. Na początku tej relacji było wspaniale, byłam kompletnie zauroczona. Szybko poczułam, że to człowiek, z którym chcę spędzić życie. Oddany, kochający, uczciwy, a przede wszystkim taki, z którym rozumiem się bez słów. On szybko zdeklarował to samo i liczyłam, że związek rozwinie się w naturalny sposób ku wspólnemu życiu.
Na początku znajomości oboje nie mieliśmy akurat zatrudnienia, byłam niewiele po studiach. Znalazłam jednak stałą pracę i zaczęłam czynić realne kroki ku usamodzielnieniu się. To czynię konsekwentnie do dziś, jednak czuję że jestem w tym sama, czuję, że utkwiłam w martwym punkcie.
Mojemu partnerowi (może należałby powiedzieć chłopakowi) nie udało się to do tej pory usamodzielnić się w najmniejszym stopniu (ma 32 lata). Szukanie pracy każdorazowo zajmuje mu około roku czasu (to już 3 taki przypadek, drugi za naszej znajomości) i w żadnej jak widać nie utrzymał się na stałe. Zaczynam się niepokoić, że wynika to z nierealnego podejścia do życia, zawyżonych wymagań jakie wg mnie prezentuje, wygodnictwa, stagnacji. Oboje mieszkamy we własnych domach rodzinnych i spotykamy się w weekendy jak para licealistów. Taka sytuacja nie jest dla mnie wystarczająca i zaczyna przepełniać mnie zażenowaniem. Wstydzę się przed ludźmi, wstydzę się nawet pisać o tak dziecinnym problemie w wieku 29 lat. Odczuwam coraz większą frustrację. Nie mam nadziei ani wiary, by na horyzoncie szybko pojawiły się realne zmiany. Słyszę opinie, że jeśli komuś zależy, pójdzie do byle jakiej pracy i że przez rok czasu gdyby chciał, to by zatrudnienie znalazł.
Ciężko mi rezygnować z tej relacji, gdyż partner jest najbliższą mi emocjonalnie osobą, zawsze skorą by mnie wspierać i bardzo oddaną. Nigdy wcześniej nie spotkałam takiej bratniej duszy. Zależy mu i zapewnia mnie stale, że bardzo się stara, jednak bez powodzenia. Tłumaczy to ciężką sytuacją na rynku pracy, z którą i ja miałam swego czasu styczność. Chodzi na rozmowy i rozsyła zgłoszenia, jednak nie ma owoców tych poszukiwań przez frustrująco długi czas.
Z lekko ponad trzech lat znajomości partner pozostaje pełne 2 lata bez pracy. Obawiam się, że nasze podejście do codziennego życia diametralnie się różni. Mnie sytuacja wadzi, dążę do samodzielności (przychodzi mi powoli bo całkiem samotnie), partnerowi jest wygodnie jak jest. Odbieram to tak, że nie potrafi prawdziwie się poświęcić, zaangażować. Ja jestem w pełni gotowa oddać całą siebie, otrzymuję zaś z drugiej strony spotkania weekendowe i kompletny brak planów na przyszłość.
Czy jestem naiwna, tracę czas, powinnam odejść? Czy może schować do kieszeni materialne podejście i dać człowiekowi szansę, dać tyle czasu, ile będzie potrzebował? Czy daję się zwodzić i mamić słowami? Czy pójść we własną stronę i stracić najlepszego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miałam, jedynego, którego mam obecnie. Bardzo proszę o jakąkolwiek sugestię.