Dobry wieczór.
Nie mam pojęcia, czy trafiłam na odpowiednie forum, do odpowiedniego wątku... W najgorszym wypadku zostanie to usunięte.
Mam 17 lat i jedną próbę samobójczą za sobą. Chodziłam.. po wszystkim do psychologa, któremu nie przyznałam się, co zrobiłam. Rodzice nigdy nie poruszyli tego tematu w rozmowie. Zrzucili winę na przyjaciela, który wciągnął mnie w alkohol i lekkie prochy. Minęło już trochę czasu i w gruncie rzeczy cieszę się, że nie musiałam do tego wracać. Jednak prawdę mówiąc, myślę o tym bardzo często. Od tego czasu często budzę się w nocy, śnią mi się koszmary.
Nie pisałabym o tym, bo nie lubię o tym mówić, przyznawać się, jednak ostatnio coś się dzieje... Mam chłopaka, z którym jestem od 2 lat. Znamy się bardzo dobrze, powierzamy sobie wszystkie problemy, sprawy, bo ani On, ani ja, nie mamy innych przyjaciół. Niestety często zawodziłam się na ludziach, którzy mnie otaczali i dlatego mam problemy z zaufaniem komuś.
W sierpniu byłam na wczasach. Przed wyjazdem byliśmy, ja i on, blisko ze sobą. Co prawda nie odbyliśmy stosunku w pełnym tego słowa znaczeniu, jednak kiedy spóźniał mi się okres, bardzo, bardzo się przestraszyłam. Byłam za granicą, on na drugim końcu Polski. Miałam wrócić lada dzień, a przed wyjazdem obiecał mi, że wróci pociągiem w ten sam dzień. Zdecydowałam, że nie napiszę mu o moich obawach w smsie, więc czekałam na powrót. Dowiedziałam się, że postanowił zostać dłużej na wsi. Zadzwoniłam, robiąc awanturę, strasząc, że się zabiję... Wyłam do telefonu jak opętana, ale nie powiedziałam o spóźniającym się okresie. Zostałam na parę dni sama w domu, choć miał być ze mną. Wzięłam parę razy tabletki, które według ulotki miały przesuwać menstruację, a u kobiet w ciąży mogły wywoływać poronienia. Do tej pory nie wiem, co się stało i dlaczego okres się przesunął, jednak kiedy dostałam go po paru dniach, myślałam, że umrę z bólu i nadmiaru krwi... Pomijając to, napisałam chłopakowi o tym, dowiadując się, że postanowił zostać na wsi kolejny tydzień. Błagałam, żeby wrócił, jednak "już podjął decyzję". Nie umiałam dać sobie rady z tym, co działo się w moim ciele, choć nie wiedziałam, co to było... I byłam sama. Prosiłam, żeby choć pisał do mnie dużo, był czuły chociaż w smsach. Jedyną czułością, na którą się wtedy zdobył, było: "Bądź zdrowa." Bolało mnie to tym bardziej, że potrafił pisać nieraz z częstotliwością paru smsów na godzinę z pytaniami o samopoczucie i wyznaniami uczucia lub po prostu z opisem zajęć.
Po jego powrocie jakoś doszliśmy do zgody, choć nie było tak, jak wcześniej. Z czasem wszystko, tzn. nasz związek, dochodził do normy.. Póki nie powiedział mi o swoich planach na przyszłość. Zamierzał studiować rolnictwo na drugim końcu kraju, przeprowadzić się na wieś- tam, gdzie był na wakacjach. Płakałam, prosiłam i w końcu zrozumiałam, że nie mogę zabraniać mu realizacji marzeń. Obiecałam, że pomogę mu, mimo, że będzie kosztowało mnie to bardzo dużo, jednak żeby nie wymagał, że będę z nim, gdy wyjedzie. "Nie chcę być z rolnikiem...". Po pewnym czasie oznajmił mi, że się rozmyślił, że to było nierealne, że nie zarobiłby na godziwe życie... Teraz chodzi na korepetycje z matematyki i rysunku przed studiami architektonicznymi. A ja nadal myślę o sierpniu, o jego quazi-marzeniach...
Coraz częściej zdarzają mi się chwile, podczas których myślę także o samobójstwie. Nie mam problemów w szkole, pochodzę z bogatego domu, w którym nie słyszę kłótni. Mimo to kładę się spać, płacząc. Zwierzam się z tych myśli chłopakowi, który wyrzucił mi kiedyś, że straszę go śmiercią. Nie wiem, jak mam mu powiedzieć, że nie umiem rano wynurzyć się spod kołdry, bo myślę o tym, co było w sierpniu.. Że ubieram się tylko po to, żeby nikt nie zwrócił uwagi na mnie i moje problemy.. Że nie umiem dać sobie rady z własnymi emocjami.. Mam wyrzuty, gdy wyżywam się na nim, jednak kiedy następnym razem przychodzą moje.. gorsze chwile, nie myślę, tylko używam takich słów, aby czuł się równie podle jak ja. Szantażuję, że go zostawię.. Choć nie wiem, czy to szantaż. Po prostu w danym momencie mam wrażenie, że tylko to mi pomoże, że jedynie zostawiając najbliższą mi osobę, będę w stanie pogrążyć się totalnie. Wierzę, że jeśli się pogrążę, nie będę miała dla kogo rano wstać, zostanę w łóżku i być może uda mi się zasnąć na zawsze.
Zdarza mi się ciąć ręce. Poszłam z tym do szkolnej psycholog, która zajęła się wtedy dowartościowywaniem mnie, uświadamianiem mi moich zalet... które przecież znam. Powiedziałam jej o cięciu tylko na pierwszej wizycie, potem nie poruszyła tego tematu, a ja także nie miałam na to odwagi. Zrezygnowałam ze spotkań. Chciałam też kiedyś, aby poszedł ze mną do niej chłopak.. Nie chciał.
Czasem mam ochotę wbić mu do głowy, że ma mnie wspierać, pomagać, być moim psychologiem... Jednak jak mogę tego wymagać, nie panując nad słowami, emocjami, agresją? Wiem, że każdy ma swoją wytrzymałość, a chyba zarówno moja, jak i jego się kończą.. Boję się, dlatego proszę o pomoc.