Witam. Postaram się opisac swoją sytuację i swój stan...i generalnie poprosić o jakieś porady, wskazówki czy opinie.

Jestem po zakończeniu okresu terapeutycznego, który w zasadzie trwał 7 lat z przerwami. Przez te lata "postanowiłem" poświęcić się załatwianiu swojego problemu, którym była specyficzna fobia, czy zaburzenia lękowe....w zasadzie sam nie jestem pewny. Żadna konkretna nazwa nie padła.

Generalnie ten okres to ciągłe pogrążanie się w myślach, zagłębianie się w stanach psychicznych...oczywiście w celu naprawy, załatwienia swojego problemu. Z czasem stworzyłem sobie pewien świat w którym co jakiś czas się pogrążam i w którym sobie "przeżywam" różne...w zasadzie to przeżywam siebie..a raczej w jakimś sensie realizuję jakąś wizję siebie. Chodzi jednak o to że to zaczęło mi przeszkadzać. Zauważyłem że im bardziej pogrążam się w tym świecie, to choć lęk który był pierwotnym problemem malał, to tłumiły się także wszystkie inne uczucia.

Ten świat to tak jakbym odwrócił wektor działania umysłu. Umysłem obserwuje się świat zewnętrzny i ma się na jego temat jakieś zdanie, jakies wrażenia itd....A ja jakbym odwrócił ten wektor i zaczął działać tak jakby to świat zewnętrzny obserwował mnie. Tak jakbym zaczął prowadzić pewną grę z rzeczywistością. Jakby najważniejsza nie była po prostu naturalna, zdrowa z nią wymiana informacji...tylko jakby najważniejszy był świat wewnętrzny, a komunikacja ze światem zewnętrznym była tylko środkiem do celu...którym było potwierdzanie swoich pomysłów na swój temat. Tak jakbym chciał się komunikować ze światem zewnętrznym za pomocą wymyślonego ja, a to rzeczywiste schować w tyle.

To tak jakby stworzyć sobie niedoskonałe rusztowanie. Ciągle trzeba wokół niego biegać, coś poprawiać, coś dodawać i ciągle być na nim skoncentrowanym...bo inaczej się zawali....ciągle trzeba o tym myśleć i ciągle trzeba ten świat tworzyć i się na nim koncentrować..bo generalnie im nie istnieje. Istnieje tylko jako konstrukt psychiczny...no ale jednak poświęcając swój czas cały czas daje się paliwo to rozrostu tego świata.

Generalnie zawsze miałem taką wizję, że pogrążając się w tym wszystkim, w tych informacjach na temat psychiki itd...rozwijam się...że przechodzę kryzys z którego wyjdę większy, mądrzejszy, fajniejszy...albo po prostu wyjdę i będę normalny. Nie będę odczuwał lęku, wstydu będę swobodny itd..Z czasem to się trochę znarcyzowało i te myśli i wizje były..i nadal są bardziej rozdmuchane i wielkościowe.

No ale na pewno poniosłem porażkę. Teraz już nie jestem skłonny poddawać się iluzjom i czuje się strasznie. Czuje pustkę i nie wiem co robić. Te iluzje już mnie nie napędzają...nie potrafię się już oszukiwać, nie potrafię liczyć na terapię czy psychologię. Lata w zasadzie zmarnowałem...mam 32 lata i choć studia jakoś skończyć się udało...to ostatnią pracę miałem w wieku 27 lat.

Znajomi mi uciekli i zaczął narastać wstyd...ale też złość, zawiść i nienawiść do świata i ludzi...Jeszcze będąc na tej terapii snułem jakieś wizje wyjścia z tego stanu. Pracy normalnej się boję..w zasadzie to się wstydzę chyba bardziej niż boję. Na samą myśl o pracy pojawiają się myśli typu, że jestem tak beznadziejny, niefajny, żałosny że po prostu ludzie albo mnie zniszczą, albo będę ciągle upokarzany itd....
Ale intensywnie snułem różne wizje biznesów. Przysługują mi dotacje..tylko że to wszystko jest zupełnie oderwane od rzeczywistości. Ja mieszkając w mieście robiłem biznesplany na hodowlę gęsi, ślimaków itd..itp..Bardzo dużo było tej teorii....i w każdym przypadku wczęsniej czy później ta bańka pękała...ale znowu wpadałem w następną. Jednak każda tego typu porażka buduje lęk, strach, złość

Zaczynam być bardziej nerwowy..trochę zaczynam być dziwny. Zawsze niby byłem..ale teraz w jakiś inny sposób. Gadam trochę tak jakby na odczepnego...jakby udając rozmowę...im bardziej wstydzę się, albo nie znosze kogoś bo mu się wiedzie. Po prostu wstydzę się samego siebie i jestem pewny że taki ktoś mną gardzi...tym bardziej jestem "nieobecny".

Pogrążam się w jakichś myślach w których jakby puszcza tama i staję się..lub robię z siebie wariata. Fantazjuje że siedząc obok kogoś chcę się do niego odezwać..tylko że to jest taki pomysł o odezwaniu się a nie powiedzeniu czegoś, czy rozmowie na jakiś temat i wypowiadam coś w stylu sieczki słownej.
Mam myśli, że atakuję kogoś werbalnie...w taki dziwny sposób. Że jakbym odgadywał jego myśli..że wiem że mną gardzi, że sie ze mnie śmieje, uważa za słabego...to ja jakby profilaktycznie atakuję go mówiąc" i co myślisz że jestem łajzą, że jestem zerem?" tak jakby przyłapując go na gorącym uczynku.

Tak jakby te scenariusze sprawiają mi przyjemność. Ja ciągle jestem w napięciu "co inni myślą""czy widzą że...", czy na mnie patrzą..." itd...i jakbym w myślach przebijał ten balon..tylko że w złą stronę.

Generalnie staram się przebić tą błonę i ścianę i wyjśc do świata....tylko że nie wiem jak. Przez tyle czasu pogrążałem się, uciekałem przed światem w nadziei że zlikwiduję ten wstyd i lęk i potem będzie OK. Psychologia dawała mi taką nadzieję.....tylko że od jakiegoś czasu już jej nie ma. Jest tylko poczucie porażki, oszukania...a cały ten wstyd nadal jest i do tego stracony czas i frustracje, złości.

Czuję się trochę jakbym wysychał. Nie wiedzę nadziei, przyszłości itd...Czuje się w jakimś napięciu i nie wiem co z tym wszystkim począć, zrobić.