Mam problem z moją dyrektorką w pracy. Jest to osoba, która nie dba o pracowników, wykorzystuje ludzi, obiecuje coś, ale nigdy nie dotrzymuje słowa. Łatwo przechodzi do krzyku, histeryzuje, nie słucha, co się do niej mówi, nawet jeśli ktoś stara się być rzeczowy i opanowany. Straszy zwolnieniem z pracy w razie, gdy ktoś nie chce posłuchać jej zalecenia ( a zalecenie to oznacza pracę ponad siły, w czasie wolnym, np. w weekend, za darmo).
Mam dość wykorzystywania mnie w pracy. Długo pozwalałam dyrektorce "wchodzić" sobie na głowę, ponieważ zwyczajnie się jej bałam. Ale nie mam już siły dłużej wykonywać tak wielu obowiązków- np. nie chcę wozić uczniów własnym samochodem, nie chcę zajmować się sprzętem nagłaśniającym, wozić go w różne miejsca, ustawiać, sprzątać- ten sprzęt jest ciężki, rozwija się go i zwija jakieś 35 minut. NIKT nie został wyznaczony mi do pomocy, choć nie raz o to prosiłam. Dyrektorka jest ambitna i wie,a że dobrze organizuję imprezy (występy teatrzyków, chórów, zespołów wokalnych, solistów), to chce brać udział we wszystkich imprezach na terenie gminy (niezwiązanych ze szkołą) i wymaga ode mnie, abym przywoziła samochodem dzieci na te imprezy (raz robiłam 6 "obrotów" tam i z powrotem parę kilka km, ponieważ w moim aucie są 3 miejsca, a dzieci było kilkanaście i wszystkie ja miałam zawieźć do domu!). Poza tym w ogóle jej nie obchodzi, kiedy i jak mam spotykać się z dziećmi, a żeby dobrze przygotować taką imprezę, trwającą ok.godziny czasu trzeba wielu prób, wielu rekwizytów, strojów (wszystko za własne pieniądze).Ostatnio zostałam wezwana już w drugim tygodniu pracy do dyrektorki, która poinformowała mnie, że mam zorganizować popisy wokalne w miejscowości oddalonej od szkoły jakieś 6 km. Dyrektorka niczego nie planuje, jest roztrzepana, więc pewnie to ja mam- jak zwykle- zająć się dowozem dzieci, nagłośnieniem, wszystkim. Zbuntowałam się, powiedziałam, że nie mam warunków do wykonania tego zadania. Zostałam strasznie skrzyczana przy ludziach (nie byłam agresywna!), dyrektorka krzyczała "panu musi, pani nie ma wyboru, to jest priorytet". Na moje pytanie, kiedy i z kim, odpowiedziała "proszę spojrzeć sobie na plan i znaleźć sobie czas". Mam 20 godzin przy tablicy i nie zostały mi przydzielone w ramach karcianych zajęcia wokalne ani chór. Czyli pani dyrektor oczekuje, że "znajdę sobie" jakimś cudem czas (szkoła jest dojazdowa, dzieci są w szkole do 15.00, zajęcia prawie codziennie mają do tej godziny i naprawdę nie mam się jak z nimi spotkać!) i dodatkowo, nie licząc godzin karcianych(tych dwóch, co to dodatkowo każdy nauczyciel prowadzi za darmo) mam zostawać i organizować społecznie zajęcia wokalne. I robić to dobrze, na poziomie, żeby można się tym było chwalić na terenie gminy. Jestem zmęczona. Wypalona i sfrustrowana. Nie mogę spać. Boli mnie głowa i żołądek, na myśl o szkole dosłownie mnie mdli. Co mogę zrobić? Jak się bronić? Prz czy od razu zaznaczam, że nie ma co liczyć na spokojną rozmowę, choćbym była super spokojna, merytorycznie do rozmowy przekonana i nie używała komunikatów typu "ja"...(próbowałam). Do mojej dyrektorki nic nie dociera. Jej nie interesuje, jak ja sobie poradzę. Mam sobie poradzić. Straszy, że mnie zwolni. Sprawdzałam- nie ma podstaw prawnych do zwolnienia mnie za odmowę wożenia dzieci własnym autem czy odmowę zajmowania się sprzętem nagłaśniającym (tym powinien w zasadzie zająć się konserwator, ale to rodzina pani dyrektor, więc nie ma szans, żeby mu to nakazała,a w szkole są same kobiety, z których każda mówi, że się "nie zna". Ja niestety jako muzyk potrzebowałam nagłośnienia dla solistów, więc się "poznałam" i teraz każdy oczekuje, że będę mu ten sprzęt na każdy apel rozkładać). Pracuję ponad siły. Co mam robić, żeby łapy mi nie latały za każdym razem, kiedy idę z nią rozmawiać? Jak mam rozmawiać, żeby dotarło do niej, że nie jestem koniem pociągowym?(na jej empatię nie ma co liczyć, ona ma chyba jakieś straszne deficyty w tym względzie. Kiedyś zachorowałam na anemię. Było mi słabo i źle się czułam. Nie załatwiła mi oczywiście autobusu dla 40-osobowego chóru i kazała mi iść z nimi w deszczu 7 km do innej szkoły na terenie gminy, gdzie miał być występ. Do tego miałam jeszcze dźwigać bongosy, keyboard i gitarę. Kiedy powiedziałam jej, że źle się czuję, mam anemię, i boję się, że nie ogarnę 40 osób sama jedna dźwigając jeszcze ten ciężki sprzęt, odpowiedziała, że...spacer dobrze mi zrobi, bo świeże powietrze jest dobre dla zdrowia....). Proszę o poradę. Nie wiem, co robić, komu się poskarżyć..Mąż dyrektorki jest wójtem, więc w zasadzie nie mogę..Oni trzęsą całą gminą...Co ja mam robić? Jak sobie pomóc? Czuję, że balansuję na jakiejś granicy, że zwariuję, że zacznę krzyczeć na ulicy w biały dzień. To koszmar.