Mam 16 lat, właśnie rozpocząłem naukę w liceum. Dostałem się do bardzo dobrej szkoły (krajowa czołówka), do jednej z najlepszych klas (to za sprawą trzech konkursów kuratoryjnych, których stałem się laureatem). Wiedza szybko wchodzi mi do głowy, w mojej ocenie potrafię logicznie myśleć i rozwiązywać nieszablonowe problemy. Jednak mam pewien problem, który zdaje mi się nie do przeskoczenia - rachunki. Nie potrafię podać wspólnych dzielników nawet niewielkich liczb, wykonywać podstawowych działań na trzycyfrowych liczbach (zaznaczam, że dotyczy to tylko działań w głowie!). Gdy rozwiązuję zadania często "przekręcam" wartości, zamieniam znaki (np z plusa robi się minus). Zdarza mi się liczyć zadanie i zapomnieć do czego zmierzam. Błądzę myślami, nie potrafię pogodzić dążenia do celu z odpowiednimi obliczeniami. Dlatego kiedy przystępuję do zadania robię najpierw plan - swoisty algorytm postępowania i dopiero przystępuję do wyliczeń. Nawet kiedy liczę na kalkulatorze notorycznie się mylę - nieświadomie naciskam inny przycisk niż powinienem. Najgorszy jest zupełny brak umiejętności wyłapywania własnych błędów. Duży problem sprawia mi tarcza zegarowa (teraz już potrafię odczytać, chociaż zajmuje mi to chwilę. Jednak do 5 klasy podstawówki odczyt zajmował mi 5 minut - nie dlatego, że nie rozumiałem zasady, ale nie potrafiłem zebrać do kupy godzin i minut). Mam zerowe poczucie czasu. W domu sobie jakoś jeszcze radzę. Ale w szkole dramat, zwłaszcza teraz. Większość klasy (mat-fiz) niezwykle sprawnie liczy w pamięci. Ja natomiast wypadam przy nich jak zupełny osioł. Ubolewam nad tym, bo gdybym nie wiedział jak coś zrobić to jeszcze... Ale ja mam pomysły, za to zupełnie nie potrafię policzyć. Dzisiaj rozkładałem liczbę na czynniki. Nie wiem czemu wyszło mi, że 55 : 5 to 6...
Ps: przepraszam jeśli temat zamieści się dwa razy, miałem problemy techniczne.