Witam wszystkich czytających.
Piszę tutaj z pewnym problemem i chyba to ostatnie miejsce gdzie spytam o radę, później najwyżej strzelę sobie w łeb. Ale po kolei.
Mam 21 lat, student z Krakowa i od jakiś 7/8 lat marzę o tym aby przytyć (zacząłem o tym poważnie myśleć jak całe moje otoczenie zaczęło się ode mnie odcinać i mnie wyśmiewać, mimo że miałem świadomość tego, że Ci ludzie są zbytnio ograniczeni umysłowo żeby zrozumieć że nie mam na to wpływu). Mój współczynnik BMI wynosi 14,7. Wzrost 195, waga 56 kg. Nie spotkałem nigdy osoby chudszej ode mnie i wliczam tutaj wszystkie możliwe płcie. Oczywiście jestem też żywym przykładem na to, że do grubej osoby nikt nie podejdzie i nie powie "Ale ty jestes gruby/a, weź się za siebie" ale nikt nie ma żadnych problemów z powiedzeniem do mnie "Aleś Ty chudy, nic nie jesz"? Tak, ludzie chudzi (przynajmniej faceci) są traktowani jak jacyś dziwacy - no tak, przecież specjalnie utrzymuję wagę 40 kg poniżej normy, najeżdżajcie na mnie ile wlezie! Ktoś pomyśli "ale ten gość przesadza" - ale nie. Przez całe moje życie nie było dnia, żeby ktokolwiek mi "nie zwrócił uwagi" (tak łagodnie powiedziane) bo teksty typu "Którym pociągiem z Aushwitz przyjechałeś" są na normie dziennej. To teraz sobie policzcie wszystkie dni przez te 8 lat i wszystkie sytuacje które powoli niszczyły mi psychikę aż jest ona na takim poziomie, że chyba gorzej się nie da. Tylko proszę Was, nie chce skierowania do psychologa czy do psychiatry, bo problem nie leży w psychice, tylko w moim ciele. Gdybym miał słabą psychikę i trochę oleju w głowie, to już dawno bym się pożegnał z tym wspaniałym światem, ale zdałem maturę, jestem na studiach i jakoś to wszystko wytrzymywałem, lecz teraz wszystko we mnie pękło.
Ok, ktoś może też spytać co robiłem w tym kierunku żeby przytyć. No cóż, już parę lat temu stwierdziłem że ułożę sobie odpowiednią dietę i zacznę ćwiczyć na siłowni, do tego żreć jakieś odżywki (wszystkie posiłi i ćwiczenia były zaakceptowane przez doświadczonych kulturystów na kilku forach internetowych) - ale zaowocowało to tylko tym że schudłem, bo jak mam przytyć na siłowni kiedy mam 40 kg niedowagi i żadnego tłuszczu, a kości chudsze od koreańskich nastolatek? Niestety doświadczeni koksownicy nie potrafili zrozumieć że potrzebuje TŁUSZCZU ("Siła i masa mięśniowa, po co Ci tłuszcz" - a no może po to żebyś mnie koksie nie powalił podmuchem wiatru jak koło mnie przejdziesz na ulicy), więc moja dieta składała się z owsianki i paru jajek.
Byłem też u lekarza, który zlecił mi chyba wszystkie możliwe badania. Udałem się więc z nadzieją na badania krwi (sprawdzono mi wszystko, nawet tarczyce), USG na którym dowiedzałem się że wszystkie narządy mam poustawiane co do milimetra i inne badania na których oczywiście nic nie wyszło. Lekarz stwierdził że jeszcze przytyje (miałem wtedy 60 kg, wiec troche się przeliczył) i odprawił mnie z kwitkiem.
Zaraz ktoś pewnie powie "Idź do dietetyka", chciałbym żeby to najpierw poprzedził nazwą placówki związanej z NFZ - czyli po prostu darmowej. Niestety nie posiadam takiej ilości pieniędzy, żeby za 100 złotych dowiedzieć się że muszę przytyć. A pieniedzy nie mam, bo nie mam pracy. Pracy niestety nie mam, ponieważ jakimś dziwnym cudem nikt nie chce przyjąć dwumetrowego patyka do pracy. I koło się zatacza, a ja jestem po prostu w dupie.
I tutaj prośba do kogokolwiek, czy ktokolwiek może mi pomóc? Czy mogę liczyć na jakąkolwiek radę? Trzymałem się ile tylko mogłem, przez parę lat wytrzymywałem wszystkie wyśmiewiska, obelgi, totalną samotność. Ale stwierdziłem że może jest jeszcze jakaś nadzieja, cokolwiek.
Mam nadzieję że nie zanudziłem nikogo swoją historią, ale musiałem trochę nakreślić obraz mojego życia (a ten opis nie oddaje nawet połowy tego jak się czuje) żeby nie usłyszeć znowu żebym poszedł jeść fast foody. Liczę na jakąkolwiek radę adekwatną do mojej sytuacji, a oddałbym wszystko za te 30-40 kilogramów więcej. To tyle..

Pozdrawiam.