Nie radzę już sobie. Miałam bardzo trudne dzieciństwo, wieczne kłótnie rodziców, zdarzało się, że tata uderzył mamę. Potem go zdradziła, zaczęły się awantury, byli razem, osobno i tak w kółko, a ja miałam wtedy 13 lat i nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Do tego ojciec obarczał mnie problemami, zwierzał mi się i traktował jak swojego prywatnego psychologa. Nigdy nie mogłam znaleźć znajomych, zawsze byłam samotna, choć bardzo ich pragnęłam. Nie wiem w sumie z czego to wynikało. Jakoś żyłam, znalazłam pasje, dużo czytałam, dobrze się uczyłam. Ale zaczęło się liceum.. Poznałam dużo znajomych, zaczęłam chodzić na imprezy, zrobiłam się pewna siebie, miałam wielu adoratorów. W końcu odżyłam, czułam się potrzebna, lubiana, jak ktoś naprawdę szanowany. Poznałam chłopaka, był rok starszy, chodziliśmy razem do szkoły. Pocałowaliśmy się na jednej z imprez i od tego się zaczęło. Zakochałam się w nim bez pamięci i jest tak do tej pory, mam wrażenie jakbym się od niego uzależniła. Nie mogę wytrzymać jeśli pomyślę o życiu bez niego. No i tu się właśnie zaczyna.. Chłopak jest strasznie zazdrosny i czasem czepia się mnie o głupoty, na przykład czemu wyprostowałam włosy, czy komuś się chce podobać. Skłócił mnie z koleżankami.. a one teraz mszczą się, wyzywają mnie i szykanują. Sam chłopak wyzwał mnie od psychopatek, ponieważ przy dwóch kłótniach uderzyłam go i zwyzywałam. Nie jestem w stanie już dłużej znosić jego zachowania, a jednocześnie boję się bez niego żyć. Do tego on ciągle komunikuje mi, że jest coś ze mną nie tak, że mam za małe piersi i jestem za szczupła według niego, a ja nie mogę już na siebie patrzeć w lustrze Nienawidzę go za to, że ogląda piękne kobiety w internecie. Teraz kiedy się kłócimy wpadam w szał, potrafię uderzyć jego, siebie, wyzywać, drapać się po rękach, tarzać po ziemi, rzucać rzeczami.. Nie mogę się opanować. Nigdy tak nie miałam, nie wiem co się ze mną dzieje. Całe życie mi się rozpadło, jestem zupełnie samotna, poza chłopakiem z którym związek też wisi na ostatnim włosku nie mam już nikogo. Rodzice znowu się ''rozwodzą'', a pewnie za miesiąc do siebie wrócą. W tym roku kończę liceum, załamuję się, bo nie zdaje matur z matematyki, jestem chodzącym kłębkiem nerwów, nie potrafię się do niczego zmotywować, ciągle chce mi się płakać i gdybym tak bardzo nie bała się śmierci to popełniłabym samobójstwo. Nie chcę iść na studia, boję się, że nie poradzę sobie w życiu.
Chciałabym pójść do psychologa, ale się wstydzę opowiadać o tym jak potrafię się zachowywać, jakie myśli mam w głowie i co dzieje się w moim życiu. Teraz piszę to anonimowo, ale w twarz nie potrafiłabym spojrzeć.
Ja już nie wiem jak żyć.