Boże, pomóżcie mi.
Od dawna mam problem z odkrztuszaniem wydzieliny z gardła. W kanalikach w migdałkach są gardłowe czopy, które jak poczuję bardziej - wyciągam mechanicznie. Poza tym jest jeszcze jeden problem. Ogromny. Nie mogę normalnie żyć. Wiem, że zabrzmi to durnie, ale przez to chcę popełnić samobójstwo.
Jest jakiś kanał, który łączy zapewne jamę ustną z nosową, w którym prawdopodobnie nazbierało się bardzo dużo odpadów. Ostatnio pamiętam, kiedy BARDZO mnie suszyło, zjadłem orzeszki. Nie, zjadłem to chyba złe określenie. Przy próbie połyku powędrowały jakoś do góry i od tamtego czasu ani ich nie czułem ani ich nie połknąłem. Takich przypadków, że coś tam ''powędrowało'' było pewnie multum i nie wiadomo jak długo i ile się to już tam zbiera. Jeżeli w ogóle coś się tam zbiera...
.
Z migdałów często wychodzą mi czopy. Tj. raz na tydzień, może dwa. Jak poczuję je mocniej to wyciągam je mechanicznie. Problem w tym, że migdały, a przegroda nosowa to dwie różne rzeczy. W gardle (nie jestm w stanie stwierdzić gdzie, napewno powyżej poziomu języka) zacząłem coś czuć. Jakieś drobne ruchy, nie mam pojęcia. NIE WIEM czy są to urojenia. W każdym razie wątpię. Czy jest możliwe sprawdzenie czy coś takiego jak larwa tam jest? Czy jest możliwe usunięcie ich (żebym tylko nie musiał przy tym być, bo zwymiotuję na chirurga).
Boję się o to, że mam glisty. Czy jest możliwe, że przez syf w gardle (czopy, ropa w migdałach, resztki pokarmów, które powędrowały w kierunku przegrody nosowej) nagromadziły się tam jakieś robaki?
POMOCY, BŁAGAM, teraz zawsze jak coś mnie swędzi to mam paranoję, że to spowodowały jakieś PASKUDNE I OHYDNE robaki. Potrzebuję pomocy, mam zamiar ze sobą skończyć. Nie mogę znieść myśli, że mam w gardle najobrzydliwszą rzecz jaka kurna istnieje.